Rozmawiamy z profesorem Krzysztofem Czyżewskim - cenionym na całym świecie pisarzem, reżyserem, animatorem działań międzykulturowych, współtwórcą Ośrodka „Pogranicze – sztuk, kultur, narodów” w Sejnach, Fundacji Pogranicze oraz Międzynarodowego Centrum Dialogu w Krasnogrudzie, twórcą idei „małych centrów świata” oraz jednym z kołobrzeskich ekspertów ESK.
K.2029.eu: - Czym charakteryzują się małe centra świata?
- Nie wstydzimy się, że są małe, nie deprecjonujemy. Wręcz przeciwnie. Uznajemy, że to jest siła Dawida, jest jakaś moc w małym, która potrafi zmienić świat. Właśnie dlatego, że jest małe.
- Dawid musiał walczyć z Goliatem, dużo większym od siebie.
- Cały czas ten Goliat wokół nas jest, jak jakieś siły, które wierzą w wielkoliczbowe moce imperialne, festiwalowe - różnie to wygląda. Bardzo tym mocom zależy na tym, żeby zdeprecjonować naszą wiarę w to, że małe ma sens. Jeżeli coś zrobimy w mniejszym kręgu, bardziej intymnym, międzyludzkim, to może jest bardzo ważne, głębokie, ale jakie to ma znaczenie dla świata? Dla świata ma znaczenie wszystko, co jest wielkie, wielkoliczbowe. Moim zdaniem to jest fałszywe mniemanie, którym żywi się Goliat, bo on chce, żebyśmy podważyli siłę Dawida, to jest jedyne czego się boi. Jedyne, co może mu się naprawdę przeciwstawić.
- Małe centra świata są oderwane od wielkich?
- Małe jest szczęśliwe mocą innego małego. I tutaj już wchodzimy w taką całą konstelację małych centrów świata. Ono nigdy nie jest same, ono żyje mocą innych małych centrów świata. Pomaga, angażuje. Ja przyjeżdżając do Kołobrzegu ze swojego małego centrum świata cieszę się waszym sukcesem, waszym świętem, właśnie dlatego, że jestem z innego małego centrum świata. Jeżeli byłbym z wielkiego, to chciałbym żebyście mi się podporządkowali. Znalazłbym sposób, aby was zawłaszczyć, zmonopolizować, podporządkować sobie. Podbić. Tak działa wielkie.
- To jest taki kontrapunkt tego, co mamy obecnie, może nie tyle kultury masowej, ile tej kultury opartej na globalnym festynie, gdzie zapominamy o punkcie wyjścia, o tym, że to powinno też wychodzić z nas. Że wszystko to, co jest wielkie, zaczyna się od czegoś, co jest małe? I tylko wtedy, tak naprawdę jest prawdziwe, rzeczywiste, realne i angażujące, bo tutaj chodzi też o to, żebyśmy my się angażowali, bo to pochodzi od nas. Jeżeli coś jest w jakiś sposób nam przyporządkowane i narzucone, to my nie jesteśmy w stanie tak naprawdę odbierać na poziomie empatii i świadomości.
- Dokładnie. Wiara w to, że to jest rękodzieło, że to jest to, co mogę najistotniejszego zrobić, bo mam taką możliwość, uformować to samemu z innymi bliskimi. Nie muszę przyjmować tego, co już jest gotowe, nie muszę adoptować tego, co wielkie wymyśliło. Oczywiście jest częścią naszego doświadczenia pójście w świat, poznanie, doświadczenie, nauczenie się, ale pytanie jest potem - co dalej? Młody człowiek wychodzi z Kołobrzegu, idzie w świat uczy się, zdobywa wiedzę, doświadczenie i jest pytanie - czy wróci? Może być tak, że wróci i my zaczniemy to rozumieć tak: „Aha, nie udało mu się w świecie, jest przegranym i dlatego wraca”. Niestety taka matryca w naszej kulturze bardzo silnie istnieje - skoro wrócił, to znaczy, że przegrał. Otóż w małym centrum świata chodzi o to, żeby pokazać odwrotnie – wraca dlatego, że jest mądrzejszy, że świadomie to wybiera, że tu może być centrum świata, tu może zrobić najważniejsze rzeczy, tu może spełnić swoje marzenia. To nie jest poddanie się, to nie jest rezygnacja z marzeń i ambicji, tylko wręcz przeciwnie – takie jest rozumienie, że wielki świat je odbiera w jakiś sposób. W tym sensie małe centrum świata oznacza, że to najważniejsze mamy u siebie pod stopami wśród najbliższych ludzi i z nimi możemy zrobić najważniejsze rzeczy. Czasem oczywiście jest niebezpieczeństwo w takim rozumieniu małego centrum świata jako nasza „chata z kraja”, to znaczy odcinam się od świata z kolei dlatego, że on jest zły, gorszy, a ja tutaj jestem wyższy, bardziej duchowy, ponieważ jestem u siebie. To też jest niebezpieczne.
- Kołobrzeg ma w aplikacji „I sea you”, jak pan to rozumie?
- To znaczy widzę i dostrzegam świat - to, co jest w nim ważne. Biorę odpowiedzialność, jestem solidarny, jestem empatyczny, potrafię zrozumieć, zaangażować się w różne ważne globalne rzeczy – klimat, Ukraińców, pomoc dla nich i tak dalej. Wychodzę z siebie, nie zamykam się, małe centrum świata nie jest twierdzą, nie jest taką strefą komfortu, która nas zamyka wokół siebie, tylko ona czyni nas współodpowiedzialnymi za świat. Ale właśnie w takim sensie, że nie ponad głowami naszych sąsiadów, nie ucieczką do tego świata, tylko braniem tego jako swojego i wzięciem za to odpowiedzialności.
- Europa dostrzeże nasze małe centrum świata?
- Gdybyśmy właśnie zdobyli się na odwagę i znaleźli sposób, formę na zbudowanie naszej opowieści w Kołobrzegu wokół małego centrum świata, to myślę, że nie tylko byśmy zrobili coś ważnego dla samego Kołobrzegu i ludzi tutaj mieszkających, ale mielibyśmy ważny przekaz dla świata - że warto, że można, że nie trzeba się poddawać, że nie trzeba mieć kompleksu wielkości, że możemy znaleźć partnerstwo ludzi podobnie myślących i miejsc podobnie działających w sieci takiej współpracy. Tego bardzo nasz świat potrzebuje, nasz kryzys demokracji, który wszyscy odczuwamy niezależnie czy jesteśmy w Ameryce, Europie. Myślę, że wiąże się to z taką właśnie utratą polis, utratą podmiotowości w takiej przestrzeni społeczności lokalnych, mniejszych miejsc. Tylko żebyśmy tego nie rozumieli, że większe miasta nie mogą tego mieć. Mogą – chodzi o dzielnice, o sąsiedztwa. Wielkie miasta coraz bardziej się stają konstelacjami dzielnic, sąsiedztw. Jeżeli żyje dzisiaj Nowy Jork, to żyje dzięki temu, że mają ten mit kulturowy sąsiedztw, małych wspólnot, które się tworzą w przestrzeni wielkiego miasta. Więc to nie jest tylko tak, że tylko w małym miasteczku może być realizowana idea małego centrum świata. Ale stąd może też pójść impuls.